Polacy nie byli na Ukrainie przez przypadek. Tamci tego nie zaakceptowali

KATEGORIA: HISTORIA / 11 lipca 2018

Resztki zamku w Dąbrówce Starzeńskiej koło Dynowa. Do czasu spalenia przez UPA w tym miejscy kwitło życie. Fot. WikimediaCommons

Właśnie dziś 11 lipca przypada kolejna rocznica Rzezi Wołyńskiej. Przez wiele dziesięcioleci wydarzenie to jakby nie istniało w zbiorowej pamięci Polaków. Na szczęście teraz jest o wiele lepiej. Wielkie zasługi w tym względzie mają takie ostatnie obrazy, jak film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Większość z nas kojarzy już, że na terenach dzisiejszej Ukrainy Zachodniej, aż po tereny naszego Podkarpacia, przez kilka lat – od lipca 1943 do 1945 r. a nawet dłużej – Polaków mordowano w sposób bestialski i to całymi wioskami.

Nasi historycy i archiwiści obliczają, że przez ponad dwa lata dokonywanych napadów na terenach wschodnich z rąk Ukraińców z UPA zostało wymordowanych około 100 tys. Polaków. Największa intensywność tych mordów miała miejsce na Wołyniu, zapewne ze względu na znaczącą przewagę ludnościową Ukraińców. W regionie tym zginęło ponad 60 tys. naszych rodaków, co stanowiło aż 20 proc. ich liczby na tym terenie. W ziemi lwowskiej i tarnopolskiej, gdzie populacja polska była większa i stanowiła znacznie ponad 1 mln mieszkańców, eksterminacja była trudniejsza. Ale i tam liczba ofiar była przerażająca.

Całość zjawiska określanego umownie „Rzezią Wołyńską” stanowiła zatem jedną z największych skumulowanych akcji wyiszczenia naszego narodu w czasie II wojny światowej. Była porównywalną tylko z wymordowaniem znacznej części ludności Warszawy w czasie powstania, represjami sowieckimi i z Holokaustem Żydów.

Ocaleli z rzezi Polacy po wojnie w większości zostali przesiedleni do nowych granic Polski, głównie na tereny zachodnie. Dopiero studiując życiorysy współczesnych rodaków okazuje się, jak wielu z nich można nazwać „ocalonymi”. Są wśród nich m.in. astronauta Mirosław Hermaszewski, poeta Jonasz Kofta, kompozytor Krzesimir Dębski,... a to tylko początek listy najsłynniejszych.

W takie dni jak dzisiaj upamiętniamy ofiary tamtej rzezi. Nie zawsze jednak uświadamiamy sobie ogrom dziedzictwa, jakie uosabiała sobą polska ludność na Kresach, oraz czym były i są Kresy w polskiej kulturze. Warto więc dziś to przypomnieć.

Polacy nie byli tam przez przypadek

Niektórzy historycy ukraińscy wielokrotnie podnosili, że krwawe represje Rzezi Wołyńskiej skierowane były głownie przeciwko polskim osadnikom wojskowym, którzy osiedlali się tam w latach II Rzeczpospolitej, a których zadaniem było doprowadzić do przyspieszonej polonizacji Kresów. Trudno nazwać to nawet półprawdą.

Rzeczywiście, po zwycięskiej wojnie w obronie polskich granic przed bolszewikami w 1921 r. polskie rządy zamierzały wspierać na terenach wschodnich osadnictwo zdemobilizowanych żołnierzy i podoficerów. Znana jest opinia Piłsudskiego, że „żołnierze, którzy obronili polskie granice, mają prawo do życia na tej wywalczonej krwią ziemi”. Jednak na wschodnich terenach młodego państwa osiedliło się tylko około 5 tys. osadników, z czego na terenie Wołynia około połowy z nich. Ale nawet oni w większości nie doczekali krwawych działań OUN-UPA. Rodziny te zostały wywiezione przez Rosjan w głąb ZSSR jeszcze w 1940 r. jako „wojskowi i zwolennicy Piłsudskiego”, niedługo po zagarnięciu tych ziem przez Stalina na początku II wojny światowej. Tak więc terror ukraiński 1943 r. skierowany był przede wszystkim przeciw ludności polskiej zamieszkałej tu od dawien dawna.

Polska obecność na ziemiach ukraińskich to kwestia złożona i wielowątkowa. Istniała na tych terenach od wieków i nawet nazywanie Polaków „mniejszością” może budzić pewne wątpliwości. To prawda, że matematycznie Polacy stanowili na wschodzie mniejszość (szczególnie na Wołyniu – tylko ok. 10 proc.), ale kulturowo, ekonomicznie i politycznie od stuleci tworzyli oblicze tych krajów. Było nawet kilkanaście powiatów, m.in. lwowski, mościcki, czortkowski, tarnopolski i trembowelski, gdzie liczba Polaków dorównywała liczbie Ukraińców, a niekiedy ich przewyższała. To oczywiście za mało, żeby domagać się samodzielnych rządów na tych terenach, ale wystarczająco dużo, aby mieć pełne prawo do współdecydowania o losach kraju.

Rozmieszczenie i udział procentowy Polaków w Galicji Wschodniej na pocz. XX w. Fot. Archiwum portalu twinn.pl

Stała obecność Polaków na terenach ruskich datuje się już od czasów króla Kazimierza Wielkiego, czyli prawie od 700 lat. To wtedy na nowo przyłączonych do Królestwa Polskiego ziemiach przemyskiej, lwowskiej i podolskiej zaczęli pojawiać się polscy osadnicy rycerscy i ich służba. Jednak pierwsza naprawdę duża fala polskiego osadnictwa to czasy ostatnich Jagiellonów. Za królowej Bony i za Zygmunta Augusta Ruś Czerwona i Podole były intensywnie odbudowywane po najazdach tatarskich i osiedlane. Z Mazowsza, Wielkopolski i Małopolski masowo przybywały na te ziemie rodziny szlacheckie otrzymując niewielkie nadania ziemi do zagospodarowania. Niektórzy z tych szlacheckich osadników byli jedynie szlachtą zagrodową ekonomicznie niewiele różniącą się od chłopów. Mimo to z powodzeniem kultywowali dawne, polskie tradycje. Za rodzinami szlacheckimi z centralnej Polski byli sprowadzani także chłopi. W tym drugim przypadku to niewielkie osadnictwo chłopskie bardzo szybko rozpłynęło się jednak językowo i religijnie w otaczającej ludności ruskiej. Jedynie w ziemi przemyskiej ludność polska napierała silną falą i utrwaliła się osadniczo od linii Wisłoka aż do linii Sanu.

Znacznie silniejsza kulturowo była następna fala chłopskiego osadnictwa z Polski. Stało się to pod koniec XVII i na początku XVIII wieku. Olbrzymie tereny na wschód od Lwowa były wtedy zdewastowane 40 letnimi wojnami z Kozakami, Moskwą, Turkami i Tatarami. Gdy nastał pokój, znowu z centralnej Polski ruszyły fale osadników chłopskich z zadaniem na powrót ucywilizowania wyludnionego kraju. Bez przesady można powiedzieć, że była to olbrzymia ludzka inwestycja Państwa Polskiego w odbudowę zniszczonych terenów dzisiejszej Ukrainy. Przez kolejne dwa stulecia, aż do XX wieku potomkowie owych osadników w olbrzymiej mierze zachowali polski język, obyczaje, religię i świadomość pochodzenia. W wielu miejscach przetrwała nawet ich nazwa – Mazurzy, choć nazwą ta często określano także osadników z innych części Polski. W początkach XX wieku polska społeczność na Kresach żyła tu z dziada-pradziada, walczyła w kolejnych zrywach niepodległościowych i traktowała rubieże kresowe jako swoją ojczyznę.

Polskie twierdze

Zakorzenienie ludności polskiej w miastach kresowych było jeszcze silniejsze. Już od czasu Jagiellonów rynki i ratusze budowane na modłę zachodnioeuropejska wyznaczały na Rusi wschodnia granicę polskiej cywilizacji. Lwów, Stanisławów, Tarnopol, Kamieniec, to tylko największe z miast, gdzie polscy mieszczanie i duchowieństwo, a potem rozwijająca się inteligencja, tworzyli oparcie dla polskiego szkolnictwa i kultury. Takie instytucje jak Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, Zakład im. Ossolińskich, Liceum w Krzemieńcu, wiele intelektualnych ośrodków zakonnych aż po Winnicę i Berdyczów, ale także twórczość środowisk szlacheckich dworów i pałaców, były fundamentami świadomości narodowej nie tylko dla Kresów.

Na początku XX wieku Polacy na terenie Galicji wschodniej (czy jak kto woli – Ukrainy Zachodniej) mieli pełne prawo czuć się „u siebie” i żyć w pokoju. A żyło wszystkich Polaków na Kresach południowo-wschodnich prawie 2 miliony. Niestety, historia smutno ich doświadczyła. Ukraińcy, którzy również czuli prawo do swojej ziemi, nie chcieli się nim dzielić z nikim, nie wykluczając, jak się okazało, nawet dokonania zbrodni ludobójstwa.

Esencja polskości

Wybitny polski historyk i eseista Stanisław Cat-Mackiewicz nazwał kiedyś mieszkańców Kresów „elementem najbardziej patriotycznym i najwartościowszym naszego narodu”. Miał w tym dużo racji. Ze względu na ciągłe stykanie się tych ludzi z innymi kulturami, często w atmosferze fizycznego zagrożenia, mieszkańcy Kresów przez wieki musieli wpisać heroizm niemalże w swoją codzienność. Pielęgnowali swoją kulturę i tożsamość nie z przyzwyczajenia, ale jako w pełni uświadomiony składnik swojego trwania na tych ziemiach. Nic dziwnego, że właśnie na Kresach narodziło się tylu wielkich twórców polskiej kultury, a wartości tu powstające promieniowały na kulturę całego narodu. Kultura polska bez twórców kresowych po prostu nie istnieje.

Marsz na Zachód i zapomnienie kultury

Po II wojnie światowej zaszły w życiu ludności kresowej olbrzymie zmiany. Świat pojałtański polskie rubieże wschodnie podporządkowywał bezpośrednio Moskwie. A tam zadecydowano, że Polacy mają je opuścić i przenieść się do Polski w jej nowych granicach. Tak rozpoczęła się wielka wędrówka kresowiaków na zachód, której obraz w polskiej kulturze pojawił się tylko niczym cień w pierwszej części filmu „Sami Swoi”, ukazujący szukanie nowego miejsca na ziemi przez rodziny Karguli i Pawlaków.

Większość Polaków z Ukrainy zamieszkało na terenie województw opolskiego, dolnośląskiego i lubuskiego. Niestety, może częściowo z wyjątkiem Wrocławia i jeszcze z paru mniejszych miasteczek, kresowiacy nie byli w stanie odtworzyć w nowych miejscach zamieszkania swoich dawnych wspólnot społecznych z terenów Kresów. Dotknął ich proces wymieszania kulturowego, typowy dla zjawiska masowych migracji. W połączeniu z nie całkiem akceptowaną nową rzeczywistością społeczną, polityczną, nawet przestrzenno-urbanistyczną nowych terenów zamieszkania, musiało to prowadzić do dezintegracji społecznej. Zjawisko to wymaga znacznie bardziej pogłębionych opracowań socjologicznych, ale na dzisiejszej mapie Polski bardzo wyraźnie zaznacza się granica tzw. Ziem Odzyskanych pod kątem statystyk występowania różnych niekorzystnych zjawisk społecznych.

Członkowie najstarszego pokolenia do dziś żyją jeszcze przeszłością i tradycją. Kolejne, młodsze pokolenia stworzyły już nową świadomość kulturową, w o wiele większym stopniu wynikającą z faktu wymieszania kultur na ziemiach zachodnich Polski. Nawet w części nie jest ona tak silna i tak uświadomiona, jak u ich przodków na Wschodzie.

Wciąż „polski” Wschód

Tradycja Kresów jest dziś w Polsce ułomna. Kultywowana jest głównie w poszczególnych rodzinach stamtąd pochodzących. Fascynują się nią także miłośnicy historii. Ale w przekroju społeczeństwa tradycja kresów niknie coraz bardziej. Państwo i oficjalne instytucje niewiele się w nią do tej pory angażowały. Jednym z nielicznych przypadków takiego zaangażowania była spóźniona ekranizacja epopei „Ogniem i Mieczem”, zresztą o dyskusyjnej wartości artystycznej i historycznej.

Oderwanie współczesnej tradycji kresowej od całej spuścizny materialnej, od zabytków, od stron rodzinnych i pozostawienie jej indywidualnym zainteresowaniom jest dużym zagrożeniem dla możliwości jej przetrwania. Z drugiej strony dokonujące się przeniesienie percepcji Kresów z tej utraconej warstwy materialnej w warstwę mentalną, wręcz mityczną, stwarza dodatkowe możliwości jej kultywowania i rozwoju. Zaczynamy Kresy idealizować i tworzyć z nich jeden z mitów założycielskich naszego narodu. Ale to, czy zjawisko to będzie się rozwijało szerzej, zależy już nie tylko od rodzin dawnych kresowiaków. Oni już nie wystarczą, sami potrzebują pomocy. Potrzebna jest świadoma polityka historyczna i kulturalna Państwa Polskiego, które będzie inspirowało tą dziedzinę.

Kresy stanowią nadal olbrzymi potencjał polskiej kultury. W społecznej świadomości wciąż żyje pojęcie „polski wschód”. Jednak pojęcie to jest coraz bardziej spłycane i stanowi element uproszczonego stereotypu o dawnej potędze Polski. Pozostawienie tego stereotypu bez pogłębionej wiedzy, może uczynić go pustym i praktycznie pozbawionym sensu. Dlatego tak ważne jest pamiętanie nie tylko o Rzezi Wołyńskiej, ale także o tym wszystkim, co zdarzyło się na kresach przed nią i po niej.

Szahin

  

Redaktor naczelny: Barbara Kędzierska
Wydawca
"Siedem - Barbara Kędzierska"
PORTAL INFORMACJI I OPINII
redakcja@czytajrzeszow.pl
35-026 Rzeszów, ul. Reformacka 4