Problem Pratt&Whitney w Rzeszowie. Prezes dał rządowi 8 dni na decyzję

KATEGORIA: GOSPODARKA / 22 lutego 2019

Fot. Materiały Pratt & Whitney Rzeszów S.A.

Należący do Pratt & Whitney Rzeszów S.A., czyli dawnej WSK „PZL-Rzeszów” S.A. Zakład Napędów Lotniczych może czekać zakończenie produkcji, ograniczenie zakresu wykonywanych remontów i restrukturyzacja 300-osobowej załogi. Taka groźba może spotkać część rzeszowskiej firmy lotniczej zajmującej się produkcją, remontami i obsługą silników do śmigłowców i samolotów polskiej produkcji użytkowanych przez polską armię, jeśli nie zostanie przejęta przez Polską Grupę Zbrojeniową.

W sierpniu ubiegłego roku Polska Grupa Zbrojeniowa S.A. i Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Kalisz” S.A. oraz amerykańska United Technologies Corp. i Pratt & Whitney Rzeszów S.A. podpisały list intencyjny (Memorandum of Understanding) w sprawie nabycia przez PGZ części rzeszowskiej firmy. Teraz okazuje się, że sprawa transakcji ciągnie się jeszcze od listopada 2016 r. i nadal nie jest sfinalizowana.

W środę (20 lutego) w Sejmie odbyło się posiedzenie podkomisji stałej ds. polskiego przemysłu obronnego oraz modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP. Jego przedmiotem była informacja prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej na temat nabycia przez Wytwórnię Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Kalisz” od Pratt & Whitney Rzeszów, Zakładu Napędów Lotniczych w Rzeszowie. Burzliwe momentami obrady podkomisji zrelacjonował szczegółowo jako pierwszy branżowy portal defence24.pl Dziennikarze CzytajRzeszów.pl również dotarli do zapisu przebiegu tego posiedzenia.

Przypomnijmy, że Zakład Napędów Lotniczych zajmuje się produkcją i remontami silników PZL-10W, które stanowią napęd śmigłowców PZL W-3 Sokół produkowanych przez PZL-Świdnik, oraz remontami silników rodziny TWD-10B/PZL-10S napędzającymi starsze wersje samolotów PZL M-28 Bryza produkcji PZL Mielec i remontami silników GTD-350 napędzających śmigłowce Mi-2 (produkcji PZL-Świdnik). Te statki powietrzne są i będą nadal używane przez Wojsko Polskie, m.in. także dlatego, że nie ma na razie dla nich alternatywy. Samych śmigłowców Sokół w różnych odmianach polska armia ma 68 sztuk. MON planuje zresztą modernizację części Sokołów do standardu wsparcia pola walki. Przejęcie zorganizowanej części rzeszowskiego przedsiębiorstwa przez PGZ byłoby więc jednym z elementów gwarantujących dalszą eksploatację zmodernizowanych maszyn.

Tymczasem, to co usłyszeli od szefa rzeszowskiej, a należącej do Amerykanów spółki, uczestnicy sejmowego spotkania, mogło zaszokować.

- Jeżeli w ciągu ośmiu dni, do 28 lutego nie uzgodnimy warunków zakupu, Pratt & Whitney Rzeszów po pierwsze, zakończy produkcję silników seryjnych, po drugie, zrewiduje zakres remontu silników, po trzecie, dokona restrukturyzacji zatrudnienia oraz środków produkcji. Więc mamy osiem dni na domknięcie tego procesu, który trwa już dwa lata - powiedział dobitnie w czasie środowego posiedzenia Marek Darecki, prezes Pratt & Whitney Rzeszów S.A. - Myśmy 10 biznesów w ostatnich 17 latach sprzedali w jakiś sposób i to jest ten przykład, który dla nas jest niezrozumiały, bo sprzedawaliśmy dużo większe biznesy i to w kraju i za granicą restrukturyzując przedsiębiorstwo i zwykle proces trwał pół roku.

Darecki zastrzegł, że jego stanowisko nie jest ultimatum. Nie krył jednak irytacji przedłużającymi się rozmowami z PGZ, których końcowych efektów wciąż nie widać, choć w państwowej spółce zdążyło się już zmienić kilku prezesów. Przypomniał też, że po raz pierwszy zaoferował sprzedaż zakładu 2 listopada 2016 r. w rozmowie z ówczesnym wiceministrem obrony Bartoszem Kownackim i wiceministrem rozwoju Adamem Hamryszczakiem (dziś wiceminister inwestycji i rozwoju).

- Ten proces trwa dwa lata. W czerwcu zeszłego roku napisałem pismo do pana ministra Błaszczaka, informujące go o tym, że jeżeli to tempo zostanie utrzymane, my wprowadzimy program, który znakomicie ograniczy naszą możliwość służenia armii - zaznaczył prezes Darecki. - Czy ktoś zadał sobie pytanie co będzie 1 marca?

Prezes WSK „PZL-Kalisz” (należącej do PGZ), która ma przejąć rzeszowski zakład, Bogdan Karczmarz ujawnił, że wartość transakcji wynosi ponad 100 mln zł. Okazuje się jednak, że są poważne problemy z jej sfinansowaniem. W sprawę zaangażowała się Agencja Rozwoju Przemysłu. Według przedstawionych ustaleń ma ona objąć pakiet akcji kaliskiej WSK i przekazać połowę potrzebnej sumy. Drugą połowę, a więc ponad 50 mln zł zakład z Kalisza miałby pożyczyć w banku. To jednak, według prezesa Karczmarza ciężar przekraczający możliwości firmy. Postuluje on, by proporcje udziału w transakcji były inne: 80 proc. z ARP i 20 proc. z kredytu.

Wiceminister obrony narodowej Wojciech Skurkiewicz podkreślił, że jego resort nie jest w stanie, także z powodów prawnych wspomóc takiego czy innego zakładu.

- Więc jeżeli nie ma pieniędzy, to o czym my rozmawiamy - pytał retorycznie Darecki. Dodał też, że umowa przedwstępna nie jest uzgodniona i są w niej poważne rozbieżności.

Wypowiadający się wcześniej członek zarządu PGZ Michał Kuczmierowski zapewniał jednak, że większość punktów transakcji jest pozytywnie uzgodnionych. - Zakładamy, że umowa będzie podpisana w ciągu najbliższych kilku tygodni - podkreślał.

Armia nadal chce używać polskich Sokołów, ale co będzie jak zabraknie silników?

Obecny na posiedzeniu inspektor Sił Powietrznych gen. bryg. pil. Jacek Pszczoła jasno dał do zrozumienia, że armia nie zrezygnuje z eksploatacji statków powietrznych z napędami z Rzeszowa. Gdyby doszło jednak do ograniczenia dostępności nowych silników czy ich serwisu oznaczać to będzie stopniowe ograniczanie szkolenia na tym sprzęcie. To oczywiście osłabi zdolności armii. Tymczasem dla polskich śmigłowców i samolotów nie ma alternatywy. Zakup następców pociągnąłby za sobą konieczność znalezienia ogromnych kwot, których w budżecie MON nie widać. Do tego nawiązał też prezes Darecki.

- W jakiej pozycji my stawiamy wojsko, generałów i żołnierzy. Ludzie, którzy biorą pieniądze za to, żeby podejmować decyzje polityczne. Bo to nie jest program biznesowy. Jeżeli wepchniecie to w PGZ, że oni mają biznesowo z tego zrobić, to ja się boję, że z tego nic nie będzie, bo to tylko biznesowo się nie doda. To jest podtrzymanie – moim zdaniem mądre – podtrzymanie jeszcze przez 20-30 lat floty, dla której nie macie państwo alternatywy, bo alternatywa to nie będzie kwota 100 mln zł, którą pan Karczmarz mówi, tylko to będzie miliard, którego tym bardziej nie macie - zaznaczył Marek Darecki.

Poseł Anna Maria Siarkowska (klub PiS) pytała jak wyglądała kwestia zobowiązań właściciela sprywatyzowanej rzeszowskiej WSK w zakresie utrzymania produkcji i serwisu sprzętu używanego przez armię.

- Nie było żadnych zobowiązań w stosunku do korporacji utrzymania jakichkolwiek zdolności produkcyjnych, remontowych na rzecz armii czy rządu polskiego – odpowiadał prezes Marek Darecki. - Myśmy przez 17 lat to kontynuowali, bo uważaliśmy to za naszą odpowiedzialność, ale ten model biznesowy, który towarzyszył temu, się wyczerpał.

Siarkowska podkreślała, że dziwne jest to, że takich zobowiązań nie było, a także, iż należy z tego wyciągnąć wnioski na przyszłość. Podawała przykład USA, gdzie takie zobowiązania z dostawcami sprzętu dla armii są zawierane w umowach.

MON wciąż zamawia w Rzeszowie remonty za miliony zł

Czy chęć wyzbycia się Zakładu Napędów Lotniczych przez Pratt & Whitney Rzeszów oznacza, że jego działalność jest nieopłacalna? Jaki sens biznesowy poza utrzymaniem niezbędnego serwisu sprzętu dla wojska ma wobec tego przejęcie go przez PGZ?

Według Marka Dareckiego firma (chodzi o ZNL) była dochodowa przez 16 lat na poziomie 10 proc., ale teraz ze względu na „paraliż” umiera, a połowa z 300-osobowej załogi nie ma co robić. Przyznał jednak, że 2018 r. zamknięto zyskiem. Dodał także, że w ubiegłym roku sprzedaż Zakładu Napędów Lotniczych wyniosła 80 mln zł, a eksport całego Pratt & Whitney Rzeszów osiągnęła dla porównania 1,5 mld zł. Zdaniem prezesa rzeszowskiej spółki zakład po przejęciu przez PGZ może być nadal zyskowny, a państwo przy pomocy Programu Mobilizacji Gospodarki może wspomóc kaliską WSK, bo po 17-20 mln zł daje co roku wchodzącym w skład PGZ Wojskowym Zakładom Lotniczym.

O tym, że rzeszowska firma korzysta na kontraktach z MON mówił szczegółowo wiceminister Skurkiewicz wymieniając realizowane przez nią zadania. Chodzi o unifikację dwóch śmigłowców Marynarki Wojennej W-3 do jednolitej wersji W-3WARM Anakonda, z wartością kontraktu 15 mln zł i realizacją w 2019 r.; remont zespołów napędowych do śmigłowców W-3 Sokół (53 szt.), wartość umowy 79 mln zł, realizacja w latach 2019-22; remont silników TWD-10B do samolotów M-28 Bryza, (32 szt.), wartość 48 mln zł; remont silników GTD-350 do śmigłowców Mi-2 (60 sztuk), wartość 29,7 mln zł; remont silników PZL-10 do M-28 Bryza, wartość 41 mln zł, lata 2018-19; remont silników TWD-10B, wartość 37,8 mln zł, realizacja w latach 2018-19; remont agregatów do statków powietrznych, w jednym obszarze wartość 19 mln zł, w drugim obszarze wartość 29,9 mln zł, realizacja w latach 2018-20.

Co wobec tego dalej będzie z Zakładem Napędów Lotniczych?

Wojciech Buczak, rzeszowski poseł PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony, ale także wieloletni pracownik WSK i Pratt & Whitney (przebywający obecnie na urlopie bezpłatnym), który uczestniczył w środowym posiedzeniu, tonuje nastroje.

- O tej sprawie rozmawialiśmy już prawie 2 lata temu na wyjazdowym posiedzeniu komisji obrony w Kaliszu. Tam po raz pierwszy padła taka informacja, że MON i PGZ wyrażają chęć przejęcia, tej - umownie mówiąc - polskiej części produkcji od Pratt & Whitney. Uważam, że to bardzo dobra inicjatywa, problemem jest tylko to, że to się przedłuża. Myślę, że jednym z głównych powodów przeciągania się tej sprawy są też zmiany personalne jakie następowały w Polskiej Grupie Zbrojeniowej i kwestie finansowe. Ostatnie posiedzenie było poświęcone tylko tej kwestii. Pozytywnie oceniam, że brali w nim udział wszyscy kompetentni ludzie, którzy mają w tej sprawie coś do powiedzenia - powiedział nam Wojciech Buczak.

Poseł podkreśla, że nie odbiera stanowiska przedstawionego przez prezesa Marka Dareckiego jako presji czy formy nacisku. Przekonuje też, że w razie zakończenia produkcji pracownicy Zakładu Napędów Lotniczych znajdą pracę przy innych produktach, więc nie ma zagrożenia zwolnień. To samo zresztą w czasie posiedzenia mówił prezes Darecki, deklarując, że pozostała część firmy łatwo wchłonie kadrę ZNL.

- Gdyby jednak Pratt & Whitney taką decyzję podjął, to będzie to bardzo niedobra rzecz dla PZL-Świdnik, producenta tych śmigłowców i także dla wojska, bo w planach wyposażenia polskiej armii planuje się używanie śmigłowców Sokół w różnych wersjach - zaznaczył Buczak.

Dla posła kierunek przejęcia i kontynuacji „polskiej” produkcji dawnej WSK w ramach PGZ jest więc właściwy. - Wiadomo, że koncern UTC (w skład którego wchodzi Pratt & Whitney – dop. red.) koncentruje się na innych produktach i one przynoszą mu większe zyski. Ta produkcja dla polskiej armii może być jednak opłacalna. Powinniśmy zrobić wszystko, by do tej transakcji doszło i to jak najszybciej - powiedział wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony.

To MON i PGZ muszą teraz wykazać inicjatywę

- Naszą intencją było, aby porozmawiać na poziomie podkomisji sejmowej i przyspieszyć te procesy - podkreślił poseł, dodając, że także osobiście bardzo zależy mu, by ta produkcja była utrzymana, co jest również ważne dla samego Rzeszowa.

Według posła Buczaka szefowie Ministerstwa Obrony Narodowej i Polskiej Grupy Zbrojeniowej muszą teraz znaleźć metodę sfinalizowania transakcji. Rzeszowski parlamentarzysta podkreśla, że nie ma zagrożenia, że szefostwo Pratt & Whitney zlikwiduje zakład i zezłomuje przyrządy, a pracowników zwolni. Większym zagrożeniem jest to, że pracownicy znajdą zatrudnienie przy innych produktach rzeszowskiej spółki, a przejęcie ZNL przez WSK Kalisz i utrzymanie dotychczasowej „polskiej” produkcji pociągnie za sobą konieczność przygotowania i przeszkolenia nowych pracowników.

- Najrozsądniejszym rozwiązaniem jest przejęcie operatorów maszyn, ale też konstruktorów i technologów, przez inną firmę i kontynuowanie produkcji już pod innym szyldem. Jestem przekonany, że finał będzie właśnie taki - podkreślił Wojciech Buczak. - Nie możemy liczyć, że cierpliwość po stronie Pratt & Whitney będzie trwała w nieskończoność.

Poseł odniósł się też do kwestii ewentualnego zobowiązania nowych właścicieli dawnej WSK przy prywatyzacji do utrzymania produkcji na rzecz wojska. - W poprzednich latach szefostwo MON-u powinno przewidzieć, że w dłuższej perspektywie amerykańska firma nie będzie zainteresowana rozwijaniem produktów, które mają swoje korzenie jeszcze w produktach radzieckich. Jestem przekonany, że nawet gdybyśmy cofnęli czas, to kupujący nie bardzo chciałby takie zobowiązania podpisać. Ta produkcja była kontynuowana, nie możemy jednak założyć, że będzie to realizowane w nieskończoność - wyjaśnił Buczak.

Jest jeszcze jeden aspekt, na który szczególnie zwrócił uwagę Buczak. - Znam kondycję i poziom kultury technicznej WSK Kalisz i Pratt & Whitney Rzeszów. Można powiedzieć, że jest wielka różnica, wręcz przepaść na korzyść Rzeszowa. Dla nabywcy – WSK Kalisz, przejęcie tej części Pratt & Whitney, dawniej WSK Rzeszów, jest zastrzykiem rozwojowym, dla kultury produkcji, rozwoju techniki to jest dla nich wielki postęp - powiedział poseł.

Jak wygląda sprawa przejęcia Zakładu Napędów Lotniczych z perspektywy związków zawodowych?

- My nie jesteśmy niestety wtajemniczeni jeśli chodzi o sprawy związane z transakcją handlową. Nie wiemy jaka jest cena i stan negocjacji na dzisiaj. Natomiast jako strona społeczna i członek Zespołu Trójstronnego ds. Rozwoju Przemysłowego Potencjału Obronnego i Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych, brałem udział w ubiegłym tygodniu w zespole trójstronnym, podczas którego zabiegaliśmy o tę informację i taką informację od prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej otrzymaliśmy - wyjaśnił Roman Jakim, przewodniczący zarówno Krajowej Sekcji Przemysłu Lotniczego NSZZ „Solidarność”, jak również struktur zakładowych tego związku w Pratt & Whitney Rzeszów i Regionu Rzeszowskiego. - Prezes PGZ zapewniał, że Zakład Napędów Lotniczych jest mu bardzo potrzebny i wpisuje się w profil produkcji, która jest planowana przez PGZ, w proces remontów, napraw, modernizacji tych statków powietrznych, które latają w polskich siłach zbrojnych. Zapewniał, że do końca marca ta transakcja zostanie zawarta.

Roman Jakim dodaje, że związkowcy kibicują całemu przedsięwzięciu. Gdyby nie doszło ono do skutku, to jako strona społeczna będą zabiegać, by pracownicy ZNL przeszli do innych wydziałów P&W Rzeszów. - Ta decyzja jest potrzebna szybko, żeby Polska Grupa Zbrojeniowa mogła przejąć zakład w całości jako zakład zdolny nie tylko do remontów i modernizacji, ale również do produkcji nowych napędów lotniczych. Jeżeli tego szybko nie zrobią, później może to być tylko zakład remontowy - zaznaczył przewodniczący lotniczej „Solidarności”.

Według Romana Jakima przy prywatyzacji Pratt & Whitney zobowiązał się do utrzymywania gotowości mocy produkcyjnych na potrzeby obronności, za co wpływały środki finansowe do WSK, natomiast produkcji dla Zakładu Napędów Lotniczych było trochę za mało.

- W tym całym procesie nie należy zapominać o stronie społecznej. Dokumenty, które mamy podpisane jako strona związkowa gwarantują nam po podpisaniu umowy przedwstępnej, negocjacje pakietu gwarancji pracowniczych dla tych ludzi, którzy do PGZ pójdą. Więc to jeszcze chwilę potrwa - zwrócił uwagę Jakim. - Jednak umowa przedwstępna powinna być podpisana jak najszybciej.

1 marca odbędzie się spotkanie Rady Krajowej Sekcji Przemysłu Lotniczego. Wówczas ma dojść również do spotkania związkowców z wiceministrem obrony Markiem Łapińskim. Poruszana będzie nie tylko rzeszowska transakcja. Kwestia przejęcia krajowej produkcji lotniczej przez PGZ dotyczy nie tylko ZNL w Rzeszowie, ale też części produkcji PZL-Świdnik i zakładu we Wrocławiu (dawny PZL-Hydral), o które to rozstrzygnięcia niepokoją się związkowcy.

Zdaniem przewodniczącego Krajowej Sekcji Przemysłu Lotniczego NSZZ „Solidarność” bezpieczniejsze dla Sił Powietrznych i armii byłoby przejecie tych części sprywatyzowanych kiedyś zakładów w polskie ręce.

- Wierzę, że działania zarządu Pratt & Whitney są zawsze odpowiedzialne i w tym wypadku żadnych szkodliwych decyzji nie podejmie, ale korzysta ze swoich uprawnień i chce tę transakcję doprowadzić do końca, czemu trudno się dziwić - zaznaczył Roman Jakim.

O komentarz do ostatnich wydarzeń chcieliśmy poprosić przedstawicieli Pratt & Whitney Rzeszów S.A. Jak jednak dowiedzieliśmy się od rzecznika prasowego spółki Andrzeja Czarneckiego, decyzją prezesa Marka Dareckiego firma nie będzie komentować obecnej sytuacji.

Krzysztof Kuchta

Komentarz

Decyzja zarządu spółki Pratt & Whitney Rzeszów z biznesowego punktu widzenia jest zupełnie zrozumiała. Mniej zrozumiałe jest, że przez kilkanaście lat nikt z kolejnych ekip rządowych nie podjął konkretnych rozmów jak zabezpieczyć interesy polskiego wojska, które jeszcze długo będzie używać sprzętu z napędami z dawnej rzeszowskiej WSK. Jak powiedział na wspomnianym posiedzeniu inspektor Sił Powietrznych mocno już wiekowe śmigłowce Mi-2 w liczbie 30 sztuk mają być używane do szkolenia do 2026 r. Młodsze Sokoły oczywiście o wiele dłużej. Jak zwykle zadziałała jednak typowa „spychologia” i przekonanie, że „jakoś to będzie”. Otóż nie będzie, bo amerykańscy właściciele rzeszowskiego zakładu wyznają nieco inne wartości. I wcale nie chodzi o to, że są bezduszni i kierują się tylko wartością pieniądza. Po prostu w świecie biznesu ludzi i firmy trzeba traktować poważnie. Tego najwyraźniej zabrakło jednak w podejmowaniu rozmów na temat przyszłości rzeszowskiego zakładu.

Druga refleksja jest taka, że wraz z prywatyzacją zakładów polskiego przemysłu lotniczego Polska ostatecznie utraciła zdolność do konstrukcji i produkcji własnych statków powietrznych. Pisaliśmy o tym przy okazji debaty, jaka odbyła się podczas ubiegłorocznego Kongresu 590. Swój udział w tym miały ekipy wywodzące się z różnych obozów politycznych. Skończyło się tak, że każdy z największych polskich zakładów lotniczych spod znaku PZL znajduje się w posiadaniu innego koncernu zachodniego. PZL Warszawa-Okęcie należy do europejskiego Airbusa (najpierw była to hiszpańska CASA), PZL Mielec do amerykańskiego Sikorsky’ego, którego przejął z kolei Lockheed Martin, zaś PZL Świdnik znalazł się w posiadaniu włoskiego Leonardo (wcześniej włosko-brytyjska Agusta Westland). Choć zakłady ocalały i być może nie było innego ratunku dla ich dalszego istnienia niż sprzedaż w „obce” ręce, to o powrocie do produkcji własnych konstrukcji, z których słynęliśmy przed II wojną światową, a których kilka przecież udało się też zbudować w czasach PRL-u – możemy zapomnieć. Dla nowych, zagranicznych właścicieli kontynuacja produkcji i rozwoju polskich konstrukcji lotniczych jest tylko zbędnym obciążeniem.

Czy ratowanie tych resztek jakie zostały, przyniesie spodziewane efekty? Oby tak się stało, ale nadmiernego optymizmu nie jestem w stanie z siebie wykrzesać.

Krzysztof Kuchta

  

Redaktor naczelny: Barbara Kędzierska
Wydawca
"Siedem - Barbara Kędzierska"
PORTAL INFORMACJI I OPINII
redakcja@czytajrzeszow.pl
35-026 Rzeszów, ul. Reformacka 4