Obchody 13. rocznicy Katastrofy Smoleńskiej w powiecie kolbuszowskim

KATEGORIA: SAMORZĄDY / 17 kwietnia 2023

Fot. Starostwo Powiatowe w Kolbuszowej

10 kwietnia 2010 roku – trzynaście lat temu w lesie pod Smoleńskiem doszło do potwornej katastrofy lotniczej. Zginęło w niej 96 osób… Obchody tej tragicznej rocznicy, w powiecie kolbuszowskim, zorganizowane zostały w środę (12 kwietnia), na placu Zespołu Szkół Technicznych, przed tablicą upamiętniającą ofiary kwietniowego lotu.

Dzień ten zapadł w pamięci każdego Polska, w katastrofie bowiem zginął prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński, jego Małżonka oraz 94 osoby związane z państwem i wojskiem. Ich śmierć była nie tylko stratą dla naszego kraju, ale także bolesnym ciosem dla rodzin i bliskich ofiar.

– W dniu dzisiejszym, kiedy zatrzymujemy się, aby uczcić ich pamięć warto przypomnieć słowa wielkich ludzi, którzy przemawiają do nas mądrością i siłą – mówiła podczas obchodów Grażyna Pełka, dyrektor Zespołu Szkół Technicznych w Kolbuszowej. Następnie zacytowała słowa papieża Św. Jana Pawła II, który podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski powiedział: „Niechaj dusza narodu polskiego utkana w woli pracy i poświęcenie naszych przodków, skierowana ku przyszłości i ku niebu, zawsze pozostaje jedna, wielka i niepodzielna”. - Te słowa są przypomnieniem, że my jako naród musimy trzymać się razem i przekazywać przyszłym pokoleniom wartości, które zawsze były naszą siłą – podkreślała dyrektor Grażyna Pełka.

Wolność…

W dalszej kolejności dyrektor przywołała słowa prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który powiedział, że najważniejszą wartością jest wolność, a ona zawsze rodzi się w cierpieniu i trudzie. - Te słowa nabierają szczególnego znaczenia, kiedy przypomnimy sobie jak wiele trudu i cierpienia musieli przejść Polacy, aby odzyskać wolność - zaznaczyła. - Wolność, którą dzisiaj cieszymy się w Polsce została osiągnięta poprzez wiele ofiar i cierpienie, a sytuacja jaka obecnie dzieje się na świecie pokazuje, że wolność nigdy nie jest dana raz na zawsze – powiedziała Grażyna Pełka i dodała: - Nasza Ojczyzna to wielka wartość, ale jednocześnie wielkie wyzywanie i dlatego trzeba ją kochać, ale też rozwijać i przekazywać kolejnym pokoleniom.

Fot. Starostwo Powiatowe w Kolbuszowej

Bliscy, przyjaciele, znajomi…

Kolejnym punktem środowych obchodów był montaż słowno-muzyczny przygotowany przez młodzież Zespołu Szkół Technicznych pod kierunkiem nauczycielki Barbary Szafraniec. Uczniowie w słowie i piosence przypomnieli o tragicznych wydarzeniach sprzed 13 laty. Wymienili wszystkie imiona i nazwiska oraz sprawowane przez nich funkcje 96 ofiar, które zginęły w tragicznym locie pod Smoleńskiem, lecąc na obchody rocznicy sowieckiego mordu w lesie katyńskim. Wśród nich był gen. Bronisław Kwiatkowski, pochodzący z naszego powiatu, z miejscowości Mazury. – Słuchając listy osób, które zginęły w katastrofie 10 kwietnia 2010 roku przewija się wiele nazwisk, którym powiat kolbuszowski był szczególnie bliski – mówił podczas obchodów starosta kolbuszowski Józef Kardyś. – Wśród nich był m.in. gen Bronisław Kwiatkowski, wywodzący się z naszego powiatu, z naszej ziemi, który dzięki swojej mądrości, sile, uporowi i wartościom jakie wyznawał osiągnął najwyższy stopień wojskowy „czterogwiazdkowego” generała – podkreślił starosta kolbuszowski. – On i jego rodzina byli i nadal pozostają dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi – dodał wyraźnie wzruszony. Ostatnim punktem uroczystości było złożenie kwiatów przed tablicą, upamiętniającą ofiary tragicznego lotu.

Fot. Starostwo Powiatowe w Kolbuszowej

Red.

Poniżej przypominamy rozmowę z Krystyną Kwiatkowską, żoną generała Bronisława Kwiatkowskiego, przeprowadzoną po smoleńskiej katastrofie.

Generał na wiecznej misji…

Jakim żołnierzem był Pani Mąż?

- Był bardzo oddanym żołnierzem i dowódcą bardzo doceniającym poświęcenia swoich żołnierzy. Uznanie u podwładnych cenił wyżej, niż uznanie u przełożonych. Był Generałem, który wprowadził Polskie wojska do NATO. Był pierwszym polskim oficerem, który skończył Akademię Dowodzenia Bundeswehry w Niemczech. Służył w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Trzykrotnie wysłany był na wojnę do Iraku, gdzie walczył o demokrację, wolność, poprawę warunków życia i bezpieczeństwa. Stawiał czoła wielu wyzwaniom, godnie reprezentował Wojsko Polskie w najniebezpieczniejszych regionach świata. Myślę że Polska była dumna, mając takiego żołnierza. Chociaż Mąż był tuż przed emeryturą, w dniu swojej śmierci miał ponad 200 dni niewykorzystanego urlopu, co najlepiej obrazuje, jakim oddanym był pracownikiem. Wciąż na nowo stawiane zadania przez przełożonych spowodowały, iż nie miał czasu nawet na odpoczynek, na rodzinę. Chcę jeszcze dodać, że mój mąż nigdy podczas swojej kariery wojskowej nie uchylił się od rozkazu. Nawet wtedy, gdy chciał już odejść na emeryturę i wreszcie poświęcić swój czas żonie i córkom, a z uwagi na swoje ogromne doświadczenie został poproszony o podjęcie się kolejnego zadania jako Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej. Zawsze w takich momentach powtarzał mi: „Mamuśka, Ojczyzna potrzebuje”.

Jak długo byli Państwo małżeństwem?

- Przeżyliśmy wspólnie prawie 40 lat. Jednak ponad połowę tego czasu Mąż spędził poza domem. Były to krótsze, lub dłuższe wyjazdy służbowe. Na początku służby Bronek wyjeżdżał jak każdy żołnierz na liczne poligony, szkolenia. W późniejszym czasie, jako jednego z najbardziej doświadczonych polskich żołnierzy, wysyłano Go w najniebezpieczniejsze regiony świata. Udział Polski w wielu misjach jako sojusznika NATO i ONZ wzmacniał wiarygodność i interesy naszego kraju na arenie międzynarodowej.

Gdzie dokładnie wyjeżdżał Pani Mąż?

- Mąż był trzykrotnie w Iraku, w sumie spędził tam dwa lata. W 2003 roku jako zastępca dowódcy podczas pierwszej zmiany - tworząc i organizując kontyngent wojskowy w Babilonie, następnie jako szef szkolenia armii irackiej z ramienia NATO - szkoląc dowództwo nowo powstałej irackiej armii, mieszkał w Bagdadzie. Trzeci raz objął dowództwo siódmej zmiany w 2006 roku. Będąc Dowódcą Operacyjnym Sił Zbrojnych odwiedzał swoich żołnierzy stacjonujących na misjach poza granicami naszego kraju i tak: 16 razy odwiedził Irak, 14 Afganistan oraz 4 razy Czad. Tworzył i zamykał kontyngent w Iraku, tworzył i zamykał kontyngent w Czadzie, tworzył w końcu kontyngent w Afganistanie. Ponadto latał również do swoich żołnierzy do Bośni, do Kosowa oraz na Wzgórza Golan. Często powtarzał że prawdziwy Dowódca to taki, który nie mówi „do boju marsz” tylko „do boju za mną”. Zawsze więc, starał się dawać przykład osobistego zaangażowania we wszystkim co robił. Nie wyobrażał sobie świąt Bożego Narodzenia lub Świąt Wielkanocnych bez osobiście złożonych życzeń swoim żołnierzom, którzy spędzali je z dala od swoich rodzin i bliskich.

Jego wyjazdy wiązały się z pewnością z ogromnym lękiem o jego życie i zdrowie?

- Jako rodzina żołnierza przyzwyczaiłyśmy się wraz z córkami do pewnego poziomu stresu, który towarzyszył nam na co dzień. Jednak jak wielkim ciosem była śmierć mojego Męża na 21 dni przed odejściem na emeryturę, chyba nie muszę nikomu tłumaczyć. Od 2003 r. jego służba była coraz bardziej absorbująca i stresująca. Przegrupowywał dopiero co przybyłych żołnierzy i sprzęt z Kuwejtu do Babilonu, a następnie organizował misję w Iraku. Odpowiadał za bezpieczeństwo 10 tysięcy żołnierzy z kilkudziesięciu krajów. Widziałam jak ogromnie przeżywał każdy wypadek. Odwiedzał żołnierzy w szpitalach, był na każdym pogrzebie. Pamiętam również takie zdarzenie z czasów, kiedy był szefem szkolenia armii irackiej z ramienia NATO. Po zakończeniu tej misji wrócił do Krakowa. Pierwsze, co zrobił, to poszedł do ogródka, zdjął buty i chodził boso po trawie. Widziałam, że był bardzo wzruszony. Cieszył się, że wrócił do domu cały i zdrowy. Wspominał ten czas jako wyjątkowo trudny. Mieszkał wtedy w Zielonej Strefie w Bagdadzie. Mówił, że było tam gorzej niż w więzieniu, bo w więzieniu nie strzelają….. Dla mnie jego służba w Iraku była najgorszym okresem naszego wspólnego życia. Mąż pojechał tam kilka miesięcy po tym, jak w Iraku zginął mój siostrzeniec. Miał 23 lata. Wtedy dokładnie zdałam sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwa i ryzyko niesie ze sobą wyjazd Bronka w tamten rejon. Z drugiej strony, kto jak nie on miał wykorzystywać swoje wieloletnie doświadczenie i dowodzić polskimi żołnierzami. Można powiedzieć że on całe życie przygotowywał się do misji w Iraku. Był doskonale przygotowany. Dlatego został wysłany tam aż trzy razy. A Mąż nigdy nie odmawiał. Tym trudniej pogodzić się z faktem, że nigdy nie zdążył się nacieszyć zasłużoną emeryturą, która była tak blisko.

Z pewnością bardzo trudno wymazać z pamięci dzień, w którym doszło do tragedii – 10 kwietnia 2010…

- Tak, to prawda. Byłam wtedy w Krakowie, w naszym domu. Przygotowywałam się do wyjazdu. Miałam jechać do męża, do Warszawy. Ustaliliśmy, że w poniedziałek pojedziemy w moje rodzinne strony, do Hajnówki, na pogrzeb naszego dobrego znajomego. Wyjazd do Katynia miał być ostatnią służbową podróżą męża. Przygotowywał się do odejścia na emeryturę. Pamiętam, że pokazując mi zaproszenie od prezydenta Lecha Kaczyńskiego na uroczystości w Katyniu powiedział, że się cieszy, bo pierwszy raz poleci do Katynia oddać hołd żołnierzom. Może to się komuś wyda dziwne, ale Bronek nigdy wcześniej nie był w Rosji. W piątkowe popołudnie, 9 kwietnia, przed wyjazdem do Warszawy prosił mnie: „Krystyna, pamiętaj, żebyś się nie spóźniła, żebym zbyt długo na ciebie nie czekał”. W odpowiedzi, zażartowałam: „Wiesz, co, tatuś – tak do niego mówiłam – tyle lat czekam na ciebie, cóż się stanie, jeśli ty poczekasz na mnie godzinkę”. Miałam na myśli to, że z 41 lat jego służby, 20 lat nie było go w domu. On jeszcze raz powtórzył: „Proszę cię, przyjedź punktualnie”. Następnego dnia, w sobotę, 10 kwietnia rano, szykowałam się do wyjazdu. Walizka już stała w przedpokoju, gdy usłyszałam telefon. Dzwoniła starsza córka. Zapytała, co robię. „Za chwilę jadę do Warszawy” – powiedziałam do słuchawki. A ona pyta, czy oglądam telewizję i czy słyszałam o katastrofie samolotu lecącego do Katynia. W pierwszej chwili nie docierało do mnie to, co ona mówi. Uspokajałam ją: „Dziecko, przecież tatuś był tyle razy w Afganistanie, w Iraku, w Czadzie. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Na pewno nic się nie stało”. A ona: „Proszę cię, nie wychodź z domu, ja zaraz tam będę”. Przyjechała, włączyłyśmy telewizor. Zaczęłyśmy słuchać i przeżyłam szok. Pierwsza myśl – „to nieprawda, to niemożliwe”. Dostałam telefon z Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych. Adiutant męża mówił, żebym się nie martwiła, bo generałowie polecieli innym samolotem. Potem dotarła do mnie kolejna informacja, że trzy osoby przeżyły katastrofę. Myślę, że wtedy nie tylko ja wierzyłam, że wśród tych trzech osób jest ktoś bliski. Następne dwa tygodnie były bardzo ciężkie. Wydawało mi się, jakby ta tragedia dotknęła kogoś innego, nie mnie. Później, w samotności, oglądałam zdjęcia z pogrzebu, chcąc się przekonać, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Czy przed wylotem miała Pani jakieś złe przeczucia?

- Nie. O dziwo, cały czas byłam bardzo spokojna i cieszyłam się z takiego wyróżnienia męża i z tego, że poleci oddać hołd naszym żołnierzom zamordowanym w Katyniu. Obawy miałam, gdy prezydent Aleksander Kwaśniewski wysłał męża na stanowisko szefa szkolenia armii irackiej w 2005 roku. Jednak mąż powiedział mi: „Mamuśka, nad zadaniami bojowymi się nie dyskutuje”. Przez cały jego pobyt w tym kraju każdego dnia siedziałam przed telewizorem i ze strachem słuchałam pojawiających się informacji. To był dla mnie wyjątkowo trudny okres. Tydzień przed katastrofą były święta wielkanocne i Bronek poleciał odwiedzić żołnierzy w Afganistanie. Można powiedzieć że to właśnie o tą podróż się obawiałam, bo to była jego ostatnia podróż robocza w niebezpieczny rejon świata. Kiedy powrócił, odetchnęłam z ulgą. Podróż z Panem Prezydentem traktowałam jako wyróżnienie. Do tej pory nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem jak mogło się wydarzyć coś takiego.

Pani Mąż, 5 maja 2010 roku, miał przejść na emeryturę…

- Już nawet przygotował zaproszenia na pożegnalną kolację. Pożegnanie z mundurem miało być połączone z jego urodzinami. Wszystko było omówione i ustalone. Sala, menu, toasty. Córki wyhaftowały mu chustę rezerwisty. Ułożyły wiersze. Jak zawsze przy okazji rodzinnych uroczystości. Część zaproszeń Bronek miał rozdać przyjaciołom w samolocie lecącym do Katynia... Miał już wiele pomysłów na to co będzie robił na emeryturze. Chciał kupić nowy samochód. Myślał o podróżach, na które wcześniej nie było ani czasu, ani pieniędzy. W końcu mieliśmy pójść na spacer po Krakowie, odwiedzić nasze rodzinne strony. Miał być czas na rodzinę, rozmowy, wspólną kawę bez pośpiechu.

W kilka miesięcy po pogrzebie Generała na świat przyszła Jego wnuczka.

- Tak. Oboje bardzo chcieliśmy zostać dziadkami. Kamila, nasza starsza córka, zaszła w ciążę dwa miesiące po pogrzebie. Były to dosyć ciężkie miesiące - ona bała się o mnie, a ja o nią. Na szczęście dziecko urodziło się zdrowe. Hania jest moim, naszym, największym szczęściem. Kamila z mężem i Hanią zamieszkali ze mną. Bardzo im jestem wdzięczna, bo dzięki nim rzadziej pozwalam sobie na chwile smutku czy przygnębienia.

Podczas rozmów z przyjaciółmi i znajomymi generała Bronisława Kwiatkowskiego bardzo często padają określania, że był przyjacielskim i bardzo gościnnym człowiekiem.

- To prawda. Bronek bardzo lubił ludzi. Jego bezinteresownej sympatii doświadczali nawet niżsi rangą żołnierze. Oczywiście był wymagającym szefem, ale nie bał się uśmiechnąć, czy uścisnąć dłoni podwładnemu. Lubiliśmy spędzać wolny czas w gronie bliskich nam osób. Zawsze staraliśmy się pielęgnować te znajomości. Bronek był zawsze gościnny i miał poczucie humoru bardzo cenione wśród naszych przyjaciół. Wiele osób spoza wojskowego środowiska dowiadywało się, że mąż jest generałem dopiero po dłuższym czasie, i często nie mogły uwierzyć, że tak dobry i skromny człowiek może piastować takie stanowiska. Pod koniec kariery mąż był już bardzo stęskniony za domem i zmęczony służbą. Tłumaczył mi, że wszystko się zmieni, gdy przejdzie na emeryturę, że będzie jeszcze czas na wszystko. Mówił: „Krysiu, cieszmy się, że jesteśmy zdrowi, że nie musimy wydawać pieniędzy na lekarstwa. Mam nadzieję, że jeszcze trochę pożyjemy”. Dlatego jest mi go tak po ludzku żal. Nie miał łatwego życia. Jego mama zmarła, gdy Bronek miał niecałe dwa lata. Było ich siedmioro rodzeństwa. Bronka wychowywała siostra, starsza zaledwie o trzy lata. Gdy zaczęła chodzić do szkoły, zabierała czteroletniego wówczas brata ze sobą. Siedział z nią w klasie. Dopiero niedawno dowiedziałam się o tym od jego pierwszej wychowawczyni Pani Zofii Kawalec. Już w wieku niecałych pięciu lat siedział w ławce i starał się naśladować pisanie starszych kolegów. Po ukończeniu technikum poszedł do szkoły wojskowej tylko dlatego, że tam za nic nie musiał płacić. Od dziecka dobrze się uczył. Pamiętał słowa ojca, że musi liczyć na siebie. To, co w życiu osiągnął, wszystkie funkcje, stopnie które pełnił, w kraju i za granicą, wszystkie wyróżnienia, osiągnął tylko dzięki własnej, ciężkiej pracy.

Barbara Żarkowska

  

Redaktor naczelny: Barbara Kędzierska
Wydawca
"Siedem - Barbara Kędzierska"
PORTAL INFORMACJI I OPINII
redakcja@czytajrzeszow.pl
35-026 Rzeszów, ul. Reformacka 4